That Guy With The Glasses - Po Polsku!
TGWTG.pl na Facebook!

Inne

TGWTGpl » Inne » Konwenty z Dougiem i spółką » AniNite 2011 » Relacja z wyprawy

Niedziela, 04.09.2011 - na 9:00 byliśmy umówieni z Julią i ekipą TGWTG, wstaliśmy zatem tuż przed 7:00. Z góry było wiadomo, że będzie to dla nas najtrudniejszy dzień konwentu, ponieważ w perspektywie była podróż powrotna (pociąg do Warszawy ruszał z Westbahnhof o 22:00). Spakowaliśmy rozsiane po pokoju rzeczy, załadowaliśmy wszystko w plecaki i torby i parę minut po 8:00 wymeldowaliśmy się z hotelu.

Na miejsce konwentu ruszyliśmy metrem - w sobotę, o czym rzecz jasna kompletnie zapomniałam wspomnieć, spróbowaliśmy swoich sił w starciu z tym rodzajem komunikacji i po pierwszej, nie do końca udanej próbie, udało nam się opanować pi razy drzwi przemieszczanie się po mieście. Wysiedliśmy tuż przy Karlsplatz i ulokowaliśmy się przy pomniku, na wprost wejścia na konwent. Kilka minut po nas pojawiła się Julia, a niedługo potem ekipa TGWTG (pilnowana przez niestrudzonego w bojach Belga). Wzruszył nas fakt, że Doug kroczył w naszej koszulce na klacie, BenZaie zaś włożył swoją w chwilę później. Nie mogłam oczywiście tego wydarzenia nie uwiecznić i głosem łamiącym się z nadmiaru emocji poprosiłam o wspólne zdjęcia.

Parę minut po 9:00 wbiliśmy się na pobliski plac zabaw, na którym odbyć się miała sesja zdjęciowa, specjalnie dla ekipy z Austrii. Ta część spotkania miała charakter zamknięty, co nie przeszkadzało Belgowi spacerować wzdłuż ogrodzenia i rzucać zachłannych spojrzeń w stronę całej grupy. Maryon wydawała się szczególnie zaniepokojona i wyznała, że gdy rano ekipa ruszała na miejsce konwentu, Belg już na nich czekał - w hotelowym lobby. Czy zameldował się w tym samym hotelu, czy też siedział na dole całą noc - tego nie udało nam się nigdy ustalić, bezpośredniej dyskusji z zainteresowanym staraliśmy się bowiem wszyscy unikać.

Rozpoczęła się sesja, którą właściwie można nazwać po prostu rejestrowaniem wygłupów chłopaków. Poza zdjęciami kręcone też były materiały filmowe - Austriacy przygotowani byli znakomicie, mieli na wyposażeniu profesjonalną kamerę, wokół chłopaków pląsał też dźwiękowiec uzbrojony w mikrofon. BTM uparł się jednak stanąć na wysokości zadania i dzielnie nagrywał wydarzenia naszą kamerką. Niestety część wypowiedzi chłopaków skutecznie zagłuszał okoliczny "grajek", męczący akordeon - co może i byłoby miłe dla ucha gdyby nie fakt, że akurat zależało nam na względnej ciszy. Austriacy mieli grajka w nosie, ponieważ ich mikrofon znakomicie spełniał swoje zadanie, nas jednak oblewał zimny pot, bo na dźwięku nam jednak zależało.

Cała zabawa trwała około godziny - padło sporo pytań, na które grupa nie miała okazji odpowiedzieć wcześniej, kilka naszych też udało się zadać. Dopytywaliśmy między innymi o pierwsze skojarzenia chłopaków z Polską, o to w jakie postacie jest im się najłatwiej wcielać i czy kojarzą jakichkolwiek polskich aktorów.

O 10:00 wszyscy zwinęliśmy się na konwent. Jak już wspomniałam wcześniej, obładowani byliśmy z BTM-em jak wielbłądy, spytaliśmy zatem Julię czy możemy gdzieś na terenie imprezy porzucić klamoty, żeby nie miotać się z nimi po całym budynku. Zaprowadziła nas do pokoju organizatorów, w którym z ulgą porzuciliśmy plecaki i kolejny raz ruszyliśmy na rekonesans. Obeszliśmy większość pomieszczeń, poprzyglądaliśmy się stoiskom (niestety było chyba jeszcze za wcześnie na to, by sprzedawcy postanowili nieco obniżyć ceny - być może zdecydowali się na ten manewr późnym popołudniem) i zajrzeliśmy na drugie piętro. Grupa TGWTG znów była okupowana, ulokowaliśmy się zatem w znajomym już miejscu i przygotowaliśmy kamerę, celem zarejestrowania pozdrowień dla Polaków. Nim jednak zdążyliśmy ustawić się w ogonku do stoiska grupy, zaczepił nas poznany dzień wcześniej Austriak (który prosił o wysłanie mu pocztą płyty z materiałami z konferencji) i spytał, czy może przeprowadzić z nami wywiad. Zrobiliśmy wielkie oczy i próbowaliśmy wytłumaczyć mu, że jesteśmy tylko tłumaczami z Polski, a nie żadną świtą TGWTG, na którą warto byłoby przeznaczać miejsce na karcie pamięci. Bernhard ze stoickim spokojem wysłuchał naszych gorączkowych wyjaśnień i oświadczył nam, że wie kim jesteśmy, nie nastąpiła żadna pomyłka i po prostu chce dowiedzieć się skąd u nas taka pasja i miłość do grupy. Rzecz jasna wyraziliśmy zgodę na wywiad, choć przez cały czas mieliśmy chyba wymalowane na obliczach osłupienie.

Wkrótce po tym, jak usatysfakcjonowany zdobytą relacją Bernhard oddalił się korytarzem, przybył jeden ze Szwajcarów i ulokował się obok nas, także w oczekiwaniu na chwilę "sam na sam" z TGWTG ;) Zaczęliśmy przyjacielską pogawędkę i wymianę poglądów i rychło okazało się, że Jalil był także na AniNite 2010 i że, podobnie jak my, jedynym jego celem przyjazdu było spotkanie grupy That Guy With The Glasses. Przez chwilę poodawaliśmy się snuciu marzeń jakby to było pięknie, gdyby na imprezie pojawił się dodatkowo Angry Joe, a potem udało nam się wreszcie dobić do grupy. Wszystkich kolejno poprosiliśmy o nagranie pozdrowień dla fanów (do obejrzenia na naszych kanałach YouTube), po czym zajęliśmy się nową atrakcją, mianowicie cosplayerem przebranym za postać znaną jako Weeping Angel (z serialu "Doktor Who"). Trzeba przyznać, że kostium wykonany był naprawdę znakomicie i natychmiast wszyscy obecni postanowili wykorzystać sytuację do wykonania pamiątkowych fotek. Z cosplayerem uwiecznili się zatem kolejno wszyscy członkowie TGWTG oraz paru innych konwentowiczów.

Około 14:00 pojawił się zaś kłopot. Julii nigdzie nie było widać, a my musieliśmy dostać się na chwilę do naszych bagaży (bardzo inteligentnie zostawiłam swoje tabletki przeciw arytmii w jednym z plecaków, zamiast zabrać je ze sobą). Z pikawą, jak wiadomo, nie ma żartów, postanowiłam więc jednak być rozsądna i do leków się dostać. Niepewnie ruszyliśmy do pokoju organizatorów i, zgodnie z przewidywaniami, zostaliśmy uprzejmie lecz stanowczo zatrzymani przez jednego z ochroniarzy. Facet z uporem wygłaszał rozmaite kwestie po niemiecku, my z podobną konsekwencją ględziliśmy po angielsku. Próbowaliśmy wytłumaczyć człowiekowi, że byliśmy tu wcześniej z Julią i że w pokoju zostały nasze bagaże, na co w odpowiedzi usłyszeliśmy groźne fuknięcie wyrażające sto tysięcy wątpliwości, połączone z gestem wskazującym na noszoną przez BTM-a torbę od  laptopa. Przyznaliśmy, że owszem - torba jest częścią naszego bagażu, ale cała reszta zwalona jest przy ścianie w orgroomie. Prowadziliśmy tę dyskusję namiętnie i intensywnie, on po niemiecku, my po angielsku, mnie zaczęła już powoli ogarniać czarna rozpacz i wówczas nastąpił cud. Za naszymi plecami pojawił się Chang, główny organizator AniNite i spytał czy nie jesteśmy przypadkiem tymi Polakami od TGWTG, o których opowiadała mu Julia. Przyświadczyliśmy z zapałem, na co Chang zwrócił się do ochroniarza po niemiecku i zabrał nas do naszych bagaży. Wśród okrzyków wdzięczności rzuciłam się do plecaka i od razu wyciągnęłam z niego parę innych rzeczy, między innymi zapas wody mineralnej (wciąż było gorąco jak piorun).

Wróciliśmy na drugie piętro, pokonwersowaliśmy z Jalilem, pożegnaliśmy odjeżdżającego już Bernharda i zaczęliśmy zastanawiać się, co dalej. Maryon gdzieś przepadła (później okazało się, że nie wytrzymała ukropu panującego na konwencie i poszła do hotelu), reszta grupy wyglądała na solidnie wykończoną. Początkowo planowaliśmy wszyscy wybrać się na jeszcze jedno piwo, ale zaczęły mną targać rozmaite rozterki, spotęgowane przez Belga. Widać było, że chłopaki są naprawdę zmęczeni, a narzucać się absolutnie nie chcieliśmy. Raczej zależało nam na tym, by grupa w dalszym ciągu odnosiła się do nas z sympatią, a jak wiadomo trudno darzyć sympatią jednostki namolne i pozbawione umiejętności dyplomatycznych. Postanowiliśmy zatem pożegnać się wcześniej niż mieliśmy w planach i gdy tylko przy stoisku TGWTG pojawiła się Julia, poprosiliśmy ją o przeprowadzenie nas przez ochronę do pokoju organizatorów. Przytuliliśmy Pandę i Welshy`ego, uścisnęliśmy dłoń Douga, Spoony`ego i Bena, który wciśnięty za stolik tworzył jakiegoś artworka i ruszyliśmy za Julią. Dopytaliśmy też o dojazd na dworzec - szczęśliwie okazało się, że połączenie metrem jest całkiem wygodne, a ryzyko zabłądzenia niewielkie. Zabraliśmy plecaki, uściskaliśmy Julię umawiając się na kolejny rok i ruszyliśmy w trasę.

Powrót do domu nie był łatwy. Kilka godzin spędziliśmy plącząc się po okolicach dworca i po samym dworcu (rozstawione były na nim "loże" wyposażone w gniazdka, można było zatem usiąść przy stoliku i podłączyć do prądu laptopa). Przed 22:00 ruszyliśmy na peron, na którym (według rozkładu) miał zostać podstawiony pociąg do Warszawy. Jakiś pociąg istotnie się pojawił, ale upragnionej tabliczki z napisem "Warszawa Wschodnia" próżno było na nim szukać. Cofnęliśmy się zatem do pierwszego sektora - dusza we mnie krzyczała, że coś jest nie w porządku i że lepiej sprawdzić napisy na tablicach wiszących nad peronami. Dusza miała rację, okazało się, że jest jakaś zmiana w rozkładzie, nie uwzględniona jeszcze na informacjach wywieszonych w głównym holu dworca - pociąg do Polski stanął na zupełnie innym torze. Tym razem nie było już jednak mowy o pomyłce - wagony PKP, tabliczka "Warszawa Wschodnia" na miejscu, właściwy przedział też bez trudu udało nam się odszukać.

Podróż nas wykończyła. Przedział był teoretycznie wyposażony w klimatyzację, w praktyce jednak działała ona tylko w czasie jazdy. Okna otworzyć się nie dało, a postoje zaliczaliśmy długie. Problemy pojawiły się natychmiast po wjeździe do Czech - najpierw zatrzymaliśmy się na półtorej godziny na jednej ze stacji (postój miał trwać godzinę), potem na kolejne 60 minut na innej. Opóźnienie zaczęliśmy nadrabiać dopiero w Polsce, ale i tak na pociąg do Łodzi przyszło nam nieco na Centralnym poczekać. Obawiam się, że nie pokochałam PKP...

Pomimo wszystkich rozmaitych perypetii, wyjazd uważam jednak za nieziemsko udany. Warto było zrezygnować z innych planów urlopowych i odkładać fundusze przez 12 miesięcy, by kolejny raz wybrać się do Austrii. Jest to naprawdę wspaniały kraj, a możliwość połączenia zwiedzania Wiednia ze spotkaniem z ekipą TGWTG, to rzecz warta wyrzeczeń.


1 | 2 | 3