That Guy With The Glasses - Po Polsku!
TGWTG.pl na Facebook!

Inne

TGWTGpl » Inne » Konwenty z Dougiem i spółką » Aninite 2010 » Relacja z wyprawy

Uprzejmie przepraszam za przydługawy wywód, dodatkowo napisany średnio elegancko ;) Wspomnienia przelewałam na papier (czy też raczej do Notatnika) tuż po powrocie z konwentu i dzikie emocje + zmęczenie sprawiły, że poniższy tekst nadaje się do czytania w stosunkowo niewielkim stopniu. Jeśli zatem ktoś nie ma ochoty czytać całości i interesuje go wyłącznie fragment poświęcony spotkaniu z Dougiem, niech kliknie tutaj :)


W pogoni za Nostalgia Criticiem - czyli wspominki Akane ;)

Na konwent do Wiednia wyruszyliśmy razem z BTM-em w piątek rano (27.08.2010). W zasadzie do ostatniej chwili cała wyprawa stała pod znakiem zapytania, ponieważ tydzień wcześniej dopadło mnie wyjątkowo wredne przeziębienie i czułam się koszmarnie. W czwartek podjęłam jednak decyzję, że nie ma sensu się nad kondycją własną rozczulać, druga taka szansa może się bowiem nie trafić. Zaopatrzeni zatem w kamerę, aparat, plan Wiednia (jak się później okazało niekompletny, ale to szczegół), garść euro oraz podarunki dla Douga i Benjamina, ruszyliśmy w trasę. Po niespełna dwóch godzinach podróży dotarliśmy do Wawy i posiedzieliśmy czas jakiś w Złotych Tarasach, czekając na pociąg do Wiednia. O 12:45 znowu byliśmy w trasie.

Na stację Wien Simmering dotarliśmy parę minut po 20:00. Nieco zdezorientowani wyszliśmy przed dworzec w nadziei na szybkie odszukanie postoju taksówek - wyprawy komunikacją miejską przez pół obcego miasta, późną porą, woleliśmy nie ryzykować, a hotel w którym zaklepaliśmy sobie miejsce, znajdował się niedaleko konwentu (za to świat drogi od dworca). Wygramoliliśmy się zatem na austriacki świat i... dupa, mili Państwo. Postoju brak. Nieco zaniepokojeni oblecieliśmy dworzec dookoła i w końcu wróciliśmy do środka w nadziei na znalezienie jakiegoś punktu informacyjnego. Nadzieja okazała się złudna, nie dość że nie było żadnej informacji, to nawet kiosku z gazetami. Dworzec był bowiem jednym z mniejszych, pierwszy w Wiedniu i zdecydowanie mało "europejski". Zaniepokojeni coraz ostrzej, na nowo wyszliśmy na miasto i wówczas moim oczom ukazał się cudowny widok, stojącej na wprost nas taksówki. BTM wyraził co prawda wątpliwość czy jest ona wolna, zdawała się bowiem stać na skrzyżowaniu, nie zważając jednak na jego protesty rzuciłam się pędem w kierunku upragnionego pojazdu. Cóż się okazało? Taksówka była wolna i stała sobie w niewielkiej zatoczce, z daleka wyglądającej jak fragment ulicy. Władowaliśmy się zatem do środka i łamanym niemieckim z dużą domieszką angielskiego wyjaśniliśmy, gdzie chcemy dojechać.

Taksówkarz był szalenie przyjazny, próbował nawet wdać się z nami w pogawędkę, ale że jego znajomość angielskiego przypominała naszą znajomość niemieckiego, to swobodna konwersacja napotkała pewne trudności ;) Niemniej pokazał nam charakterystyczne, mijane miejsca i dowiózł bezpiecznie do hotelu Berger. Muszę wspomnieć, że trochę obawiałam się widoku na taksometrze. Jakby nie patrzeć zagraniczni turyści z zerową znajomością miasta, to łakomy kąsek dla naszych rodzimych taksówkarzy, zwłaszcza w stolicy (ile to się już nasłuchało o wożeniu zbłąkanych dusz po całym mieście i rachunkach na jakieś szalone kwoty!). Tymczasem cała trasa kosztowała nas mniej, niż sądziliśmy, co było pozytywnym zaskoczeniem. W hotelu też obyło się bez komplikacji, uzyskaliśmy wszelkie niezbędne nam do szczęścia informacje i padliśmy spać.

W sobotę rano zeszliśmy na śniadanie i naszym oczom ukazali się konwentowicze - siedzący przy stoliku obok, z zawieszonymi na szyjach plakietkami. Zdziwił nas ich wiek, ponieważ czwórka panów była koło czterdziestki (na naszych polskich konwentach rzadko można spotkać uczestników w tym wieku). Zjedliśmy śniadanie, wymeldowaliśmy się z hotelu i w recepcji uzyskaliśmy informacje o sposobie zamawiania taksówek przez telefon. Recepcjonista zapisał nam numer, pod który należało w odpowiedniej chwili zadzwonić i spytał, skąd planujemy w ogóle taryfę wzywać. Pokazaliśmy mu miejsce konwentu na wydruku z Google Maps, na co zareagował radosnym "A! Comic festival!" :) Przytaknęliśmy, podziękowaliśmy za wszystko i wyszliśmy przed hotel, próbując ustalić właściwy kierunek. Ku naszemu zaskoczeniu już po chwili recepcjonista wybiegł za nami i z troską dopytał czy wiemy jak na konwent trafić. Po czym wyjaśnił nam dokładnie co i jak, dzięki czemu bez trudu ruszyliśmy we właściwą stronę. Kolejne pozytywne zaskoczenie za nami ;)

W drodze na imprezę zatrzymaliśmy się jeszcze w dwóch sklepach, w jednym nabywając ozdobną torebkę na prezent dla BenZaia (nie zdążyliśmy jej kupić w Polsce). Reszta drogi przebiegła bez żadnych przeszkód, za to z dużym ułatwieniem, ponieważ zza jednego z rogów wytoczył się kolorowy korowód konwentowiczów. Ruszyliśmy za nimi i po paru minutach byliśmy już na miejscu.

Kupiliśmy bilety, dostaliśmy plakietki, a w dalszej kolejności także mangową torebkę, a w niej ulotki, plan imprezy oraz szczegółowy informator. Usadowiliśmy się w holu, żeby na spokojnie przejrzeć otrzymane materiały.

Godzina była wczesna, parę minut po 11:00. Zgodnie z planem, Doug i Benjamin mieli wystąpić na konferencji dopiero o 14:30. Postanowiliśmy zatem porozglądać się po konwencie, zajrzeć do różnych sal i popatrzeć czym się taka austriacka impreza różni od naszej. W trakcie zwiedzania trafiliśmy do innego holu, w którym najpierw rzucili się nam w oczy cosplayowicze przebrani za Nostalgia Critica, That Guy With The Glasses i Buma, a zaraz potem zobaczyliśmy Douga i Benjamina, uwijających się za stoiskiem, na którym leżały wydruki prezentujące rozmaite kadry znane z napisów końcowych "Kickassii". Obok nich, Maryon (narzeczona BenZaia, autorka owych rysunków) wykonywała od ręki szkice z dowolnymi postaciami z filmu. 

Z rozanielonymi wyrazami twarzy ustawiliśmy się w kolejce. Gdy zbliżyliśmy się dostatecznie blisko, BenZaie zauważył moją koszulkę i radośnie krzyknął "O! Masz koszulkę 'Of course'!" a potem spojrzał na BTM-a i dodał "O! A ty masz koszulkę 'horribufucks'!". Potem okazało się, że chłopak stojący przed nami przyjechał z Francji, co bardzo ucieszyło BenZaia (wszak sam jest Francuzem), a ja od razu dodałam, że my jesteśmy z Polski. To spotkało się z dużym zdziwieniem Benjamina, który spytał czy rzeczywiście przejechaliśmy taki kawał drogi. Przytaknęłam i dodałam, że podróż odbyliśmy wyłącznie dla nich, po czym wręczyłam mu symboliczny podarunek - ilustrowany album z informacjami o Polsce (oczywiście po angielsku) i z dołączoną dedykacją. BenZaie szalenie się ucieszył, ale przejrzeć albumu nie zdążył, bo Doug wyrwał mu go z rąk i zaczął uciekać. Zawołaliśmy, że dla niego też coś mamy i wręczyliśmy inny album o Polsce, maskotkę z napisem "Poland" oraz wódkę "Chopin" - zaznaczając, że trunek nabyliśmy z myślą o jego barze w nowym domu, który prezentuje w nowych odcinkach serii "Ask That Guy With The Glasses". Butelka miała uzupełnić jego kolekcję. Przyznam tutaj, że reakcja chłopaków była naprawdę super - widać było, że są mile zaskoczeni, bardzo nam podziękowali i dodali, że Maryon za darmo narysuje dla nas dowolny szkic. Kupiliśmy jeszcze po jednym z kadrów z "Kickassii", dostaliśmy autografy i podeszliśmy do Maryon, która narysowała dla nas naprawdę kapitalny obrazek - Buma i Benzaia usiłującego obronić przed nim Bearego ;) Doug podczas czytania dedykacji, jaką włożyliśmy do albumu, stwierdził też radośnie "Ach, to wy!" (wspomnieliśmy, że robimy napisy do jego recenzji i że byłoby nam szalenie miło, gdyby zajrzał na nasz kanał na YouTubie; zaraz po uruchomieniu kanału taką informację puściłam mu też mailem). Znów poczuliśmy skrzydełka u ramion widząc, że zostaliśmy skojarzeni ;)

Po schowaniu wszystkich nabytych własnie skarbów, poprosiliśmy Douga o choć parę słów do Polaków. Doug wspomniał, że był w Warszawie przez godzinę, miał na Okęciu przesiadkę w drodze ze Stanów do Wiednia i z radością zgodził się powiedzieć parę słów do kamery. 

Korzystając z okazji podziękowałam też Dougowi za odpowiedź na moje pytanie w jednym z odcinków "Ask That Guy With The Glasses". Wyraźnie go to zaintrygowało, dopytał które z pytań było moje (było to pytanie o jego reakcję na ostatni odcinek "Lost"). Okazało się, że byłam pierwszą osobą, na której pytanie odpowiedział i którą poznał osobiście. Jak wspomniał, kojarzy ludzi od pytań po nickach i komentarzach na jego stronie, ale nigdy nie stanął z żadnym pytającym "twarzą w twarz". Dowiedzieliśmy się również, że Doug i BenZaie przywieźli DVD z recenzjami NC, Buma i wybranymi odcinkami "Ask That Guy", które mieli sprzedawać po konferencji. Dopytaliśmy czy płyt jest dużo, żeby mieć pewność że zdążymy sobie jedną kupić, ale okazało się, że nie dali rady przytargać ich zbyt dużej ilości. BTM zażartował, że w takim razie postaramy się wbić do pierwszych rzędów, żeby zdążyć, na co Doug odparł "Wiecie co, okazaliście nam duże wsparcie, kupiliście sporo wydruków, więc dla was po prostu schowam jedno z DVD". I jak tu nie kochać tego faceta? :) Poinformowaliśmy też Douga o naszych planach dotyczących uruchomienia strony www.tgwtg.pl i spytaliśmy, czy nie ma nic przeciwko. Nie miał, otrzymaliśmy pełną swobodę odnośnie realizacji. Skoro była już mowa o prawach autorskich etc. dopytaliśmy o sytuację związaną z Tommym Wiseau. Jak się okazało, sprawa jest w toku, gwiazda "The Room" ma marne szanse na wygraną i najprawdopodobniej recenzja wkrótce wróci na stronę http://www.thatguywiththeglasses.com * :) Porozmawialiśmy jeszcze chwilę z BenZaiem, BTM spytał czy nie ma on nic przeciwko tłumaczeniu jego recenzji - BenZaie nie tylko nie miał, ale wręcz wyraził zainteresowanie i wdał się w dyskusję na tematy techniczne.

Daliśmy na chwilę spokój chłopakom i poszliśmy coś zjeść, potem zajrzeliśmy do nich jeszcze na chwilę (tłum fanów wciąż ich oblegał), a następnie pokręciliśmy się nieco po konwencie i ulokowaliśmy w sali na dole, czekając na konferencję. Ta się nieco opóźniała, ponieważ występ Flying Sushi Theatre trochę się przeciągnął - staraliśmy się nadążać za fabułą, ale poza imionami bohaterów z "Ranmy 1/2" nie za bardzo łapaliśmy sensu całości ;) Wreszcie występ się skończył, więc przedostaliśmy się bliżej sceny, na której pojawili się ONI: Sad Panda (który komponuje muzykę między innymi do filmików BenZaia, ma też kilka własnych skeczy), BenZaie i oczywiście Doug.

Konferencja trwała blisko godzinę. Padło parę naprawdę fajnych pytań i jeszcze lepszych odpowiedzi, np.
- Jak to się stało, że Bum (Żul) skończył jako bezdomny?
- Cóż, Bum był kiedyś szalenie bogatym facetem, w zasadzie milionerem. Ale potem zainwestował cały swój majątek w "The Room" i... No, sami rozumiecie.

Doug spytał też, kto chce wystąpić w kolejnym odcinku "Ask That Guy With The Glasses". Chętna była oczywiście cała sala ;) I faktycznie cała sala wzięła udział w kręceniu sceny, a dodatkowo parę osób (miałam dzikie szczęście znaleźć się w tej grupie) zagrała "rzucanie się na szyję" That Guya z dzikimi gratulacjami. Cała scenka miała bowiem na celu zaprezentowanie reakcji tłumu na wieść, że oświadczyny That Guya przyjęte zostały przez... jego GPS.

Po nakręceniu sceny nastąpiła znowu chwila dla miłośników Douga (zdjęcia, zdjęcia), a potem chłopaki udali się do innej sali, na spotkanie z fanami. Dotarliśmy tam nieco spóźnieni i obawialiśmy się, czy starczy dla nas wspomnianych już wcześniej płyt DVD (ostatecznie Doug mógł zapomnieć o odłożeniu dla nas jednego egzemplarza). Nie tylko jednak dostaliśmy płytę, ale na okładce dostałam rewelacyjną dedykację "Dla Eweliny: dzięki za wódkę! :)" (powtórzę się - jak tu nie kochać tego faceta?) :)

Spotkanie się przeciągało i pod drzwiami gromadzili się ludzie oczekujący już na kolejne atrakcje. Ku naszemu entemu zdziwieniu, nie dochodziło jednak do rzucania mięsem, dobijania się do drzwi i innych aktów wyrażających niezadowolenie, które na polskim konwencie zapewne miałyby już miejsce. Wszyscy grzecznie czekali pod drzwiami, uśmiechnięci od ucha do ucha i dyskutujący między sobą. I tak przez 30 minut. Szok!

Gdy z sali wyszedł Doug, złapaliśmy go na chwilę i spytaliśmy gdzie będą teraz. Okazało się, że wracają na swoje "pierwotne" miejsce w holu. Ruszyliśmy zatem za Dougiem, podobnie jak reszta fanów - wyglądało to naprawdę niesamowicie, Doug kroczący ze swoją walizką, a za nim pomykający korytarzami sznur zachwyconych fanatyków ;) Kolejny raz ustawiliśmy się w ogonku do stoiska, poprosiliśmy o jeszcze dwa wydruki i autografy (w tym jeden dla polskich fanów jako takich, który umieściliśmy w filmiku z pozdrowieniami). Wyciągnęliśmy już z kieszeni kolejne 10 euro, ale Doug kazał nam je natychmiast schować i powiedział "Słuchajcie, zrobiliście już dla nas naprawdę dużo. Kupiliście DVD, wydruki, robicie napisy do moich recenzji. Nie ma mowy, żebyście płacili za coś jeszcze, weźcie je za darmo". Cóż, kolejne skrzydełka u ramion ;) Niestety musieliśmy powoli zbierać się na dworzec, więc po wymienieniu jeszcze paru zdań z Dougiem i BenZaiem, uścisnęliśmy im ręce, podziękowaliśmy za wszystko i pożegnaliśmy się, niemal z kolorowymi łzami w oczach (no, przynajmniej ja). Po pokonaniu drobnego problemu w postaci braku kontaktu z taksówkami pod numerem, zapisanym przez recepcjonistę (w końcu taryfę wezwał nam jeden z organizatorów), dotarliśmy na Wien Westbahnhof - a z niego ruszyliśmy do Polski (pociąg odjeżdżał po 22:00, więc próg domu przekroczyliśmy dopiero w niedzielę).

Przyznam, że choć podróż była męcząca, a jednodniowy w zasadzie wyjazd (+ dwa dni w pociągu) kosztował tyle, co tygodniowy urlop, to jednak warto było. Wrażenia, emocje, wspomnienia i przywiezione zdjęcia i filmy, warte są bowiem dużo więcej. Obiecaliśmy już sobie, że jeśli Doug znowu pojawi się na jakiejś imprezie w Europie, to pakujemy klamoty i twardo ruszamy za nim. Dla tak rewelacyjnego człowieka, jakim jest, naprawdę warto!


* w grudniu 2010 roku recenzja istotnie powróciła

Komentarze


Opcja dodawania komentarzy dostępna jest wyłącznie dla zalogowanych użytkowników. Jeżeli nie posiadasz jeszcze konta w serwisie - zapraszamy do rejestracji!