No masz na forum temat, nie?
viewtopic.php?f=14&t=537edit:
Ok, obejrzałem dwie zaległe części i są tak samo nierówne jak i reszta. Przedostatnia część raczej słaba, ostatnia ok i w każdej są mimo tego elementy zarówno udane, jak i mniej udane. Nie ma co już chyba jednak oceniać poszczególnych odcinków, więc oto kilka moich wniosków odnośnie całości:
- Ogólnie oceniam ten special rocznicowy jako całkiem ok. Głowy mi nie urwał, ale kilka naprawdę fajnych odcinków równoważy te okropne początkowe. Nie chcę go porównywać z poprzednimi, bo musiałbym je sobie jeszcze raz obejrzeć, natomiast siary na pewno nie ma (a co zapowiadał początek ;P)
- Problemem jest scenariusz, który jest nierówny, bardzo topornie balansuje humor i powagę, nie zawsze dobrze wykorzystuje umiejętności aktorskie recenzentów, dłuży się i niepotrzebnie kopiuje fabułę Star Wars w stosunku 1:1 (o czym wspominał Puty). Po kolei:
- Czy te wszystkie dziury fabularne, urwane wątki, przedstawianie postaci, które nie miały kompletnie żadnego celu by się pojawić (jak ten koleś z pierwszych części, którego zabił Mickey) były celowe? Trochę to dziwne, że praktycznie wszystkie wady, jakie NC regularnie zarzuca rozmaitym filmom, które omawia, są i tu.
- Pisałem już wcześniej, że przeskoki między momentami, które mają budować napięcie czy wywoływać emocje do kiepskiej imitacji humoru Mel Brooksa (wyśmiewanie konwencji, przełamywanie 4. ściany, etc.) są jakieś takie mało płynne i to mnie cholernie drażniło. Jeśli ten serial miał być czymś więcej niż tylko totalną zgrywą (a tutaj imo Akane ma rację, że tak miało być, zresztą cały build up do finału o tym świadczy), to natężenie mało wyrafinowanych dowcipów jest zdecydowanie zbyt duże. Szczerze powiedziawszy, sam wolałbym jakąś totalnie szaloną fabułę, która by była polem do rozmaitych żartów i wówczas oglądałoby się to jak jedną wielką zabawę materiałem, problem w tym, że gdy do tego dorzuci się za dużo gadania o odpowiedzialności, zmienianiu się na lepsze, uczciwości i artystycznych powinnościach twórców filmów (lol), to całość zaczyna się gryźć i widz robi się lekko zdezorientowany (ja byłem). Autorzy scenariusza zwyczajnie muszą obejrzeć więcej filmów tria ZAZ (ewentualnie obejrzeć je dokładnie, robiąc notatki
), jeśli dobrze zrozumiałem, jaka miała być konwencja TBF. Co do dowcipów jeszcze, żeby być szczerym, to kilka było naprawdę fajnych (Anakin, RoboTodd, umysł Spooniego, etc).
- Aktorzy są jacy są, wiadomo. Mówiąc, że niektórzy z nich mi przeszkadzają nie miałem na myśli olania ich zupełnie, ale po prostu powierzenie im innych ról do grania. W poprzednich filmach nikt nie dawał Handsome Tomowi żadnego dłuższego płomiennego monologu, bo wiadomo, że by temu nie podołał. Tak samo tutaj np. Sad Panda jest okropnym aktorem i bełkocze jak pijany, ale rola tego creepy kolesia w tle, który pojawia się od czasu do czasu i robi czy mówi coś głupiego była dla niego idealna - i wypadł ok. Nie każdy ma takie możliwości jak Spoony czy Rob, więc imo role powinny być raczej przydzielane (i pisane! jeśli nie ma typowego castingu i lista aktorów jest z góry wiadoma) wg umiejętności czy potencjału danego recenzenta. Nie chce już mi się wymieniać, kto wypadł dobrze, a kto nie, natomiast nie sądzę, by wynikało to z tego czy lubię dany show na tgwtg - np. nie oglądam Brows Held High bo usypiam po paru minutach, ale OanCitizen wypadł świetnie, choć pojawił się tylko na 2 odcinki (podołał nawet temu kuriozalnemu, pretensjonalnemu monologowi wygłaszanemu Luke'owi, opatrzonemu zresztą naprawdę fatalnie wyglądającym i zrobionym chyba na szybko slideshowem). I błagam, nie każcie mi oglądać tyle Phelousa za rok, gość po prostu wywołuje ból każdą swoją zbolałą miną
- Wiem, że wyświetlenia, kasa, etc., więc nakręcili tego materiału w cholerę, ale fajnie jakby dorzucili na DVD jakiś 80-90-minutowy cut do obejrzenia w całości, bo w takiej formie raczej nie da rady - za dużo dłużyzn, za dużo niepotrzebnych przestojów, dialogów zmierzających donikąd, porzuconych wątków i tak dalej... Mam wrażenie (tzn. pewnie tak nie było, ale tak to wygląda) że faktycznie kręcili to z myślą o pełnometrażowym filmie, ale w trakcie ktoś stwierdził, żeby dokręcić trochę byle jakiego materiału i podzielić to na części
- Nawiązywanie do Star Wars zamienia się z fajnego dowcipu w irytującą zżynkę. I nie mówię, że czerpanie z SW jest złe, czy że nie wolno, tym bardziej, że wiele dowcipów z tym związanych naprawdę działa, a Rob, Brad, a nawet ten koleś grający Obi-Wana naprawdę dają radę, ale co to za przyjemność oglądać To Boldly Flee, kiedy fabuła niemal dosłownie kopiuje motywy z Gwiezdnych Wojen i doskonale wiesz jako widz, jak wydarzenia się potoczą, kto wygra, kto przegra, w jaki sposób, etc. Zamiast śmiesznie, robi się do bólu przewidywalnie.
- JAMES! Bałem się, że się nie pojawi, ale nastąpiło pozytywne rozczarowanie. Brawa za tego gościa, że znalazł trochę czasu na cameo, no i dla scenarzystów, że bardzo ładnie go wpasowali do fabuły (cóż, prawdę powiedziawszy, jego obecność może większego sensu dla historii nie miała, ale tradycja to tradycja)
Co najgorsze, mało było we tym wszystkim zabawy, mało chemii między bohaterami - nie wiem, czy jakieś konflikty rozsadziły tę grupkę ludzi, czy praca na planie była taka ciężka, czy cholera wie co, ale nie widać było tego entuzjazmu czy atmosfery świętowania tej 4 rocznicy, co jakoś tam czuć było w poprzednich specialach (do dziś lubię sobie odpalić Brawl dla samej fajnej atmosfery, jaka z tego krótkiego filmiku bije). A może to wina scenariusza, który niepotrzebnie sili się na poważny i smutny sendoff dla NC zamiast po prostu dać pole do wygłupu recenzentom? Ciężko powiedzieć.
Podsumowując, oglądając TBF, czułem się trochę jakbym oglądał jakiś słaby odcinek Doctor Who (btw, szkoda, że żadnych nawiązań doń nie było, jeśli tylu członków ekipy lubi ten serial). A słabe odcinki DW mają to do siebie, że i tak da się je obejrzeć, mają jakieś dobre momenty, ale koniec końców, raczej się o do nich nie wraca i liczy, że za tydzień będzie lepiej
PS. Żeby nie było - w
ypowiadam się jako widz czy fan z jakimśtam stażem, nie jako domorosły recenzent, bo prawda jest taka, że za Chiny bym takiego filmu nie zrobił, takiego scenariusza nie napisał i zagrał pewnie jeszcze gorzej niż Phelous. Co nie przeszkadza mi mieć zdania o tej produkcji. To tak w razie gdyby ktoś miał problem z przetwarzaniem informacji, którą się mu pisze w kilku kolejnych postach.