EDIT:
Tak jak obiecałem parę luźnych przemyśleń inspirowanych postami użytkownika ErykCoaPL. Zachęcam do dyskusji - zarówno Eryka jak i wszystkich pozostałych na temat kondycji ludzkości
Przy średniej ok, 100 IQ, ludzie nie są w stanie napisać tego co tak naprawdę chcą przekazać. Nie można zatem komentarzy na YT brać dosłownie.
100 punktów IQ z lekkimi dewiacjami + / - to... no właśnie, średnia inteligencja osobnika. Wśród białych średnia wynosi 100, wśród czarnych zamieszkujących obszary subsaharyjskie 75, wśród czarnych zamieszkujących miasta zdominowane przez białych 85, wśród mieszkańców Azji Wschodniej 105. Zatem z tego wynika, że swoje prawdziwe uczucia może przekazać tylko niewielka grupa ludzi z dewiacją IQ na plus. I jak brać komentarze z YT jak nie dosłownie? Metaforycznie? Czyli pospolity użytkownik YT jest za głupi, by przekazać, co naprawdę myśli, ale dość mądry, by korzystać z metafor? I co to w zasadzie znaczy "co NAPRAWDĘ myśli"? Czyli użytkownik o IQ 90 pisząc, że dany klip to ścierwo tak naprawdę myśli, że filmik jest fajny, ale z powodu ograniczeń aparatu poznawczego nie jest w stanie tego napisać?
A czy żeby być producentem musisz zarabiać? Niewolnikom naprawdę dużo płacili..
Jest zasadnicza różnica między relacją nadawca - odbiorca, a zleceniodawca - zleceniobiorca. W tym pierwszym przypadku wykonawca materiału tworzy zawartość, którą ON SAM (a nie pan Zbyszek spod budki z piwem) uznaje za OK. MOŻE brać pod uwagę twoje opinie, ale nie MUSI. I to tak naprawdę niezależnie od tego, czy za oglądanie życzy sobie pieniądze, czy nie. Prościej pisząc: zapłaciłem za bilet na "Dark Knight Rises", film według mnie był beznadziejny, ale Nolan nie miał wcale obowiązku dostarczyć mi Batmana takiego jakiego ja bym chciał zobaczyć w kinie. Dostarczył mi swoją wizję Batmana, ja zapłaciłem za możliwość zapoznania się z tą wizją, a to na ile moje oczekiwania pokrywały się z jego wyobrażeniem netoperka jest już zupełnie inną kwestią. W tym drugim przypadku (zleceniodawca - zleceniobiorca) obie strony ustalają warunki wykonania umowy, ale nawet tu są pewne ograniczenia. Np. zleceniobiorca może zgodzić się na wykonanie zlecenia tylko pod pewnymi warunkami (jak zlecisz mi przekład stustronicowego tekstu dając dwa dni czasu i 10 zł za stronę rozliczeniową, to cię najwyżej śmiechem zabiję). Przykład z niewolnikami nie pasuje, bo jest zupełną antytezą tego, o czym piszemy - oni nie mają wyboru. Stąd nazwa: NIE - WOL - NIK. W wielkim skrócie: producent (czy to dzieł kultury masowej, czy tzw. sztuki wyższej *) absolutnie nie musi (bam wręcz czasami nie powinien) brać pod uwagę tego, czego chce od niego potencjalny nabywca.
* - widzisz, Mroowa, do czego mnie doprowadziłeś?
Może jestem zbyt wrażliwy, ale jeżeli tak, to podchodzi to pod manipulacje tłumem, co z kolei nie jest pozytywne.
Tu kolega musi co najwyżej odrobić pracę domową i sprawdzić co to jest manipulacja tłumem i jak się ona ma do skali: pozytyw - negatyw.
Zysk to może być duma, satysfakcja z własnego dzieła, to nie jest zysk?
Oczywiście, że nie. Zysk ma konkretną definicję i nie jest nim satysfakcja z własnego dzieła. Inaczej gdybym miał firmę i doznał wizji Latającego Makaronowego Potwora, który by mi powiedział, że jak sprzedam wszystkie akcje firmy, to wkroczę w Królestwo Niebieskie, a ja bym to skrzętnie uczynił, to trafilibyśmy w czarną dziurę sprzeczności. Do tego wspomniana satysfakcja z własnego dzieła zachodzi własnie wtedy, gdy dzieło to jest WŁASNE. Czyli zrobione wedle własnego widzimisię, a nie opinii internautów (znowu - można ją brać pod uwagę, ale absolutnie nie trzeba).
Jakby ludzie decydowaliby o swoim losie, to by się pozabijali.
Mam dla ciebie wstrząsającą informację, weź głęboki oddech, to może wywrócić twój świat do góry nogami: od zarania dziejów ludzie decydują o swoim losie i to nie wcale w takiej mikroskali jak ci się najwyraźniej wydaje.
Zachęcam wszystkich do polemiki