przez UncleMroowa » Cz lip 05, 2012 6:27 pm
Spiderman ssie jaja.
Cała fabuła opiera się tylko i wyłącznie na zbieraninie zbiegów okoliczności. Zupełnym zbiegiem okoliczności, Ojciec Petera Parkera pracował z Connorem (spoiler lol, Lizardem) nad transgenetyką (zgadnijcie komu to dało supermoce w tym filmie) dla pieprzonego Normana Osborna (zgadnijcie kim on będzie w sequelu!). Zupełnym przypadkiem, Gwen Stacy, koleżanka i ukochana Spideya pracuje jako asystent naukowy (w wieku 17 lat, no shit) dla Connora, a jej ociec jest... hah, szefem policji ścigającym Spider-mana. Śmierć Wuja Bena została całkowicie pozbawiona swojego pierwotnego sensu czy znaczenia. Teraz nie wynika ona z używania mocy pająka w zły sposób (jak w oryginale i u Sama Raimiego), ale zabójstwo, którego nikt tak naprawdę nie mógł przewidzieć.
Sama logika czy sens dawno opuściły to uniwersum. Spider-Man chodzi dookoła z apratem z wygrawerowanymi literami głoszącymi WŁASNOŚĆ PETERA PARKERA, a Connor po zamianie w wielkiego jaszczura, przeszedł ze smutnego acz rozsądnego naukowca do JAM JEST NASTĘPNY STOPIEŃ EWOLUCJI MWAH HAHAH. Spider-man jest wciąż licealistą, nie ma nic o jego pracy w Daily Bugle (ale i tak robi sobie fotki, pewnie wrzuca na fejsa). Film kompletnie nieoryginalny, wyciągający rzeczy praktycznie z dupy i plagiatujący niemal każdy dotychczasowy film o Superbohaterze. Ale najwięcej w tym filmie widać Batmany Nolana - te same ujęcia miasta (charakterystyczny najazd nad budynkami), podobne ciemne uliczki, podobny ton i dialogi. Pomiędzy tym, mamy długie sceny, gdzie Gwen obmywa rany Spider-mana (srsly) i wymieniają się banalnymi spostrzeżeniami o miłości i uczuciach. Całość utrzymana jest w ciemnej tonacji, a spider-man wychodzi na zewnątrz tylko w nocy.
Najlepsze w tym wszystkim było cameo Stana Lee
Idźcie lepiej zobaczyć Avengers dziesiąty raz.