Parę dni temu kupiłem "Avengers" na DVD i poczułem nieodpartą chęć podyskutowania o tym filmie. To jest wydaje mi się najlepsze miejsce do tego, bo nie tylko Doug Walker wychwala ten film, ale także "nasi" recenzenci, czyli Ichabot i Mroowa. Na ich odzew też przyznam się cicho liczę i mam nadzieję, że uda im się złamać moje argumenty doczyczące pewnych spraw
. Już po wizycie w kinie byłem rozdarty na dwoje w kwestii tego filmu. Byłem zdziwiony aż tak pozytywnymi reakcjami i stąd moja chęć polemiki. Po ponownym obejrzeniu wiem już dokładnie co mi "nie gra" w Avengersach i liczę na rozwianie moich wątpliwości, bo szczerze lubię ten film. Lecimy:
Tak jak wspomniałem, lubię "Avengersów", jednak mam wątpliwości, czy nie nie jest to moja "guilty pleasure". Nie zrozumcie mnie źle, nie uważam, by ten film był zły, ale jednocześnie nie mogę powiedzieć, że jest dobry. Film był wspaniały pod względem technicznym. Zdjęcia, muzyka, efekty specjalne naprawdę robiły wrażenie, znacznie bardziej niż w poprzednich fimach z serii. Obsada też jest znakomicie dobrana, każdy świetnie sprawdził się w swojej roli (Ruffalo również wypadł genialne, warto wspomnieć, bo to jego pierwszy występ). Avengersi znacznie słabiej wypadają jednak pod względem fabularnym i to aż na paru płaszczyznach:
1. Kiczowatość, która leje się strumieniami z ekranu. Napisałbym "komiksowość", ale nie czytałem nigdy komiksów o superbohaterach, więc nie będę ryzykował, nie mając rzeczywistego porównania. Sceny, które mnie najbardziej uderzyły, to Hawkeye ratujący dzieci z autobusu (nie wiem dlaczego, poczułem jakby ktoś walnął czerwonymi literami na cały ekran napis "HAWKEYE JEST SZLACHETNY!!!!!") i dwa momenty, które nazwałbym "uśmieszkami". Kapitan Ameryka wydaje polecenia reszcie drużyny i na końcu zwraca się do Hulka: "A Ty... Miażdż". A Hulk: "
". Najgorszy był jednak drugi uśmieszek, gdzieś daleko w kosmosie, kiedy to dowódca armii kosmitów żali się przed kimś ważniejszym, jacy to Avengersi nie są potężni. Pokazują twarz złowrogiej istoty, a tu... uśmiech od ucha do ucha. Miało wyjść złowrogo, a wyszło po prostu śmiesznie. Rozumiem uśmiechy Lokiego, który jest znany między innymi jako bóg figli, ale z czego tamten gościu cieszył michę? Fani komiksów pewnie powiedzieliby: "To poteżny Thanos, śmieje się, bo wie, że może dokopać Avengersom". Ale ja oceniam jako laik komiksowy i film powinien być w pewłni zrozumiały także dla takich ludzi. Kolejna kwestia to wszelkie gagi i żarty, które oczywiście bawiły mnie, ale byłem także nimi zdziwiony. O moim zdziwieniu opowiem na końcu kiedy wspomnę o całej serii, a na razie przywołam jedną scenę, mianowicie "Hulk vs. Loki". Tu moim zdaniem mocno przesadzili. Nie wiem, czy to jest komedia? Bo patrząc na tą scenę przypomniał mi się film "Asterix na Olimpiadzie".
Skala finałowej bitwy też mnie zszokowała, bo jednocześnie była wielka i mała. Jakoś niezbyt entuzjastycznie przyjąłem koncepcję szcześciu ludzi walczących z całą armią, to też jest dosyć dziwny pomysł (komiksowy?). Była tam mowa oczywiśćie również o armii USA która też walczyła z obcymi, ale ani razu jej nie pokazali. Stąd moje rozdarcie w ocenie skali finału; po jednej stronie armia, a po drugiej... sześć osób.
2. Banalne rozwiązania fabularne- uderzenie w głowę przywraca wolną wolę po czarze Lokiego? Zniszczenie statku obcych zabija jednocześnie całą armię? Ile w tym filmie mamy uproszczeń... Wiadomo, da się je wytłumaczyć logicznie (chociaż to drugie uproszczenie nie za bardzo. Przecież to były o ile się nie mylę istoty organiczne, a nie roboty, więc skąd taka a nie inna reakcja na zniszczenie centrum dowodzenia?), ale nie oszukujmy się- to są uproszczenia, aby ułatwić superbohaterom wygraną. I nie wpływają dobrze na film.
3. Przy trzeciej płaszczyźnie jestem rozdarty, ponieważ chodzi mi tutaj o szczegóły w fabule, o obecność "dziur". Fabuła filmu była jednoczśnie przemyślana i nie. Była przemyślana pod kątem postaci i ich zdolności. Mamy pełno scen-smaczków, które przypominają nam o zdolnościach bohaterów, o ich źródle, etc. Hulk nie mogący podnieść młota Thora, mimo iż ma orgomną siłę daje do myślenia. Błyskawicie Thora mające zniszczyć Iron Mana ładują jego zbroję do 400% dają do myślenia. Hawkeye skręcający się bólu po wpadnięciu przez okno biurowca przypomina nam, że mimo niezwykłej sprawności wciąż jest człowiekiem bez nadludzkich mocy. Takich scen jest znacznie więcej i uwielbiam je. Mamy jednak niestety drugi biegun, biegun całości historii, gdzie film wydaje się być nieprzemyślany. Mamy wiele
dziur w fabule. I tutaj najbardziej liczę o wytknięcie mi wzystkich moich błędów, bo nie chcę tych dziur w fabule (wtedy film odbija się źlę na całej serii). Po kolei:
Na końcu "The Incredible Hulka" Bruce znów zmienia się w zieloną bestię, w ostatnim ujęciu się uśmiechając (co daje do myślenia, że nauczył się kontrolować swoje zdolności). W "Avengersach" jednak, w scenie na lotniskowcu, w ogóle nie kontroluje bestii. Samo to nie byłoby dziurą w fabule, bo moment z "TIH" możnaby interpretować różnie, ale parę scen później, podczas bitwy w mieście, Banner w pełni kontroluje Hulka. I do tego może zmieniać się w niego w sekundę, Kiedy on się tego nauczył, skoro jeszcze w tym samym filmie go nie kontrolował? Przecież to nie jest takie proste. Może byłbym skłonny to zrozumieć, jakby na lotniskowcu dali parę momentów świadczących o tym, że Banner stara się kontrolować bestię, parę "przebłysków". Ale nie, to był stary, dobry Hulk.
Na końcu "The Incredible Hulka" do generała Rossa zgłasza się Tony Stark i proponuje mu stworzenie drużyny. Kiedy to miało miejsce, skoro w "Avengersach" dowiadujemy się, że najpierw nie chcieli Tonego, a później projekt upadł? Kiedy on się zgłosił do Rossa i po co do niego, skoro TARCZA cały czas obserwowała Bannera? A skoro Ross był kimś ważnym w tym przedsięwzięciu, to czemu nie było o nim mowy w "Avengers"?
Steve Rogers jest kuloodporny czy nie? Na lotniskowcu ani jedna kula go nie trafiła, co może świadczyć o tym, że to by go zraniło, ale z kolei w finałowej bitwie dostaje laserem kosmitów w brzuch i nie ma nawet draśnięcia. Czyżby ich laser miał mniejszą siłę przebicia od ziemskich pocisków? No to by by było głupie, bo wtedy kosmici byliby gorzej uzbrojeni.
To są te, które najbardziej rzuciły mi się w oczy podczas oglądania. Wydaje mi się, że oglądając zauważyłem jeszcze jakieś, ale teraz nie mogę sobie przypomnieć- może innym razem.
Teraz o całej serii: główną wadą tych filmów jest to, że każdy z nich reżyserowany jest przez kogoś innego, na podstawie scenariusza jeszcze kogoś innego. Stąd filmy bardzo odbiegają stylistyką od siebie. Tutaj wracam do tematu gagów i humoru w "Avengersach". W poprzednich częściach nie było ich w takim stopniu. Może trochę w Iron Manach, ale to tylko ze względu na specyfikę postaci Starka. Poprzednie części były poważne, a tu nagle dają nam fiilm luźny i pełen gagów, więc zdziwienie jest tutaj prawidłową rekacją. W ogóle często używam słowa "gag" w tym poście, mimo iż chyba jeszcze nigdy nie odniosłem się tak do jakichś scen w filmach, które nie są komediami- używałem określenia "sceny humorystyczne". Ale jak oglądam scenę jak Hulk wali Lokiego o ziemię z każdej strony, mówi "Też mi bóg", a później Loki stęka jakby miał zaraz wypluć płuca, to "gag" jest jedynym określeniem, jakie przychodzi mi na myśl. Iną kwestią odnoszącą się do całej serii, jest wymiana Edwarta Nortona na Marka Ruffalo. Tak jak pisałem, gość poradził sobie świetnie, ale wymiana aktora zawsze burzy realizm i odbija się źle na serii. Stąd kolejny minus dla "Avengersów" i kolejny przykład mojego rozdarcia w stosunku do tego filmu.
To by było na tyle. Uprzedzając argument który pojawiał się już w tym temacie, czyli twierdzenie, że brak realizmu, uproszczenia i kiczowatość nie liczą się w "Avengers", bo i tak przyjemnie się go ogląda... To czy nie jest to przypadkiem przejaw "guilty pleasure"? Film, który jest prosty, naiwny, ale ludzie na to nie patrzą i i tak im się podoba?
Kolejny, podobny argument, to taki, że ten film łamie pewną granicę i jest znacznie bardziej "komiksowy"* od innych produkcji tego typu. Tylko, czy to dobrze? Moim zdaniem film powinien zostać filmem i przekładać historię z komiksów na swój język, a nie kopiując te elementy komiksowego opowiadania historii, które nie wyglądają zbyt dobrze na ekranie.
*wyjaśniam, bo wcześniej napisałem, że nie będę używał tego słowa, ale w tym miejscu musiałem to zrobić. Komiksowe są dla mnie te elementy filmu, które mi jakoś "zgrzytały", czyli: uproszczenia, Hawkeye ratujacy dzieci z autobusu, "uśmieszki", szóstka osób walcząca z całą armią, itp.
PS. Na koniec dodam, że najlepsze w całej serii są moim zdaniem trzy pierwsze filmy, czyli "TIH", "IM" i "IM2". "Avengers", mimo iż nie popełnił tych samych błędów co "Thor" i "CA:TFA", to jednak przybyło mu nowych i stąd jest na równi z tamtymi częściami. A nie powinien być. Kurczę, powinien być najlepszy.